Kiedy w natłoku przedświątecznych zajęć poszukacie chwili na złapanie oddechu, warto poświęcić ją na obejrzenie filmu „The Square” w reżyserii Rubena Östlunda. To zdecydowanie jeden z najlepszych filmów ostatnich lat, nominowany do Oscara i nagrodzony Złotą Palmą. Film, którego intelektualnie i emocjonalnie nie można zignorować. Najpierw myślałam, że oglądam komedię o sztuce współczesnej. Zabawną i trafną. Później, że to satyra na snobistyczną wyższą klasę średnią. Gorzka i prawdziwa. Z każdą kolejną sceną moje klasyfikacje rozsypywały się, aż zostałam z małpą, garścią pytań i przejmującym poczuciem zagubienia. Zagubienia, które jest także głównym „bohaterem” filmu.
Film zaczyna się od wywiadu. Christian (Claes Bang), wystylizowany dyrektor Muzeum Sztuki Nowoczesnej ze Sztokholmu opowiada o najnowszej wystawie. W tle na białej podłodze usypane kopczyki żwiru i neonowy napis: YOU HAVE NOTHING. Trochę to przeintelektualizowane, trochę śmieszne i powtarzające stereotypy o działalności artystów w ostatnich dekadach. Nikt nie wie o co chodzi, ale padają wielkie słowa. Po zamknięciu muzeum pracownik firmy sprzątającej trochę uszkodzi ów artefakt sztuki konceptualnej. O poranku jest dramat, a widzowie filmu zaczynają pomrukiwać, że taką sztukę zrobiliby lepiej i dużo taniej. Pieniądze będą zresztą istotne, bo sztokholmskie muzeum otrzymuje dużą dotację, a pierwsza wystawa sfinansowana z tych środków to właśnie tytułowy „The Sguare” (kwadrat).
Instalacja artysty to zwykły wycinek bruku podświetlony ledowymi światłami; jak czytamy w manifeście autora: miejsce wzajemnego szacunku i tolerancji. Założenie wydaje się szczytne, w obrębie kwadratu nikt nie może odmówić bliźniemu pomocy, bez względu na to, czy chodzi o zawiązanie butów czy krótką psychoterapię. „The Sguare” ma zwrócić naszą uwagę na relacje międzyludzkie: zaufanie, bliskość, wzajemną pomoc i na ich dojmujący brak w codziennym życiu. Bohaterowie filmu mijają się na ulicach, rozmawiają, czasem nawet uprawiają seks, ale nie ma w tym ani odrobiny zaufania i bliskości. Każdy z nich żyje w swoim świecie, wyalienowany, samotny, wpatrzony w telefon. W tym jest ich największy dramat. W zamknięciu się na Innego, szczególnie jeśli jest obcy, śmierdzi i wyciąga dłonie po drobne. Czują się wtedy zażenowani, odwracają wzrok, nie wiedzą, jak się zachować. A TY wiesz? Uratujesz ludzkie życie, czy pozwolisz się okraść? Ruben Östlund rzuca te pytania z właściwą sobie inteligentną ironią. Rzuca prosto w twarz widzowi. Jeszcze się śmiejemy, ale coraz bardziej to wymuszone. Tak jak uczestnicy happeningu, ubrani w garnitury i suknie siedzą w sali balowej w kluczowej scenie filmu, gdy nagle pojawia się półnagi mężczyzna (Terry Notary), który pomrukuje zwierzęco, węszy i robi co chce. Jest jak drapieżnik na polowaniu, demaskuje strach, wytrąca z poczucia bezpieczeństwa. Konwenanse już nie pomagają. Człowiek-goryl jest poza nimi. Dotyka, ciągnie za włosy, prawie gwałci. Uczestnicy przyjęcia dopiero wtedy wstają z krzeseł. Jak bardzo należy przekroczyć granicę, jak bardzo coś musi być brutalne, żeby człowiek w garniturze zareagował? I jak zareaguje? Gdzie kończą się narzucone przez kulturę granice tolerancji. Gdzie kończy się empatia i zrozumienie, a zaczyna bierność na agresję oraz przymykanie oczu na próby destrukcji kruchego, społecznego porządku? Te pytania reżyser pozostawia otwartymi. Te i wiele innych.
W tym filmie nie ma odpowiedzi. Jest tylko dramat ludzkiej samotności, tej najgorszej. Samotności człowieka pośród ludzi, samotności przebijającej się przez stale obecny zgiełk miasta. Östlund pokazuje nam nie tylko paradoksy rządzące światem sztuki, ale także paradoksy sytego społeczeństwa Pierwszego Świata, w którym obłuda nakazuje bohaterom nieufność wobec obcych („Kiedyś liczyliśmy na innych dorosłych, dziś traktujemy ich jak zagrożenie dla naszych dzieci” – mówi Christian) oraz fałszywe publiczne deklaracje wiary w drugiego człowieka (jedna z wystaw w galerii zobowiązuje wręcz do podobnego oświadczenia). Jedna z bardziej przejmujących scen filmu rozgrywa się w tłumie spieszących się ludzi, do których podchodzi człowiek z pytaniem: „Czy zechce pan uratować ludzkie życie?”. Przechodnie traktują go jak powietrze lub irytującą przeszkodę i starają się wyminąć jak najszybciej. Nikt nawet nie próbuje zrozumieć czy to żart czy artystyczna prowokacja, czy rzeczywista prośba o pomoc. W odpowiedzi słyszy: „Nie, dziękuję, nie teraz”.
Więc kiedy? Kiedy znajdziemy czas na wzajemne zaufanie, na zwykłą ludzką życzliwość i serdeczność? Może jednak teraz?
Autor: Agnieszka Bownik
Komentarze
Bea
Po przeczytaniu artykuły czuję się zachęcona do obejrzenia tego filmu…
Ola
Dziękuję za informację o tym filmie. Oglądałam jakiś czas temu film pt. „Kłopotliwy człowiek” (na youtube miał inny tytuł). Do tej pory nie mogę go zapomnieć, ze względu na przerażający obraz pustego świata, do którego bardzo konsekwentnie zmierzamy. To świat pięknych dizajnerskich mieszkań, perfekcyjnie pomalowanych twarzy, uśmiechów przyklejonych do ust, wysprzątanych ulic, sterylnych naczyń, pełnych lodówek … i kompletnego chłodu w relacjach, dotyku bez czułości, no po prostu bez miłości. Myśle, że warto takie filmy oglądać, bo niewiele już jest takich, które jakieś prawdy pozwalają uświadomić.
Michał
Też oglądałem ten film, chyba norweski. Może ktoś pamięta pod jakim tytułem krąży na youtube?
Olga
Czy ten film jest do obejrzenia w kinach, czy może jest gdzieś na jakiejś platformie?
Basia
Na przykład w telewizji, CANAL + Będę niedługo wyświetlać kilka razy.